Kiedyś w XIX stuleciu, w czasach niezwykle trudnych dla uwikłanego w stare porządki polityczne Kościoła, kiedy nawet ludzie dobrej woli tracili wiarę, pisał z goryczą Cyprian Norwid: „Kościół, który na Anglię nie przez boleść irlandzką, a na Rosję nie przez boleść polską działa, nie obchodzi mnie w tej akcji i o ile jest w takiej akcji, zginie za niewiele już czasów, bo apostolstwo nie jest dyplomacją i kuglarstwem, i kabalistyką. ale proroctwem szczerym” (List do C. Cieszkowskiego, listopad 1850 r.). Norwid chce widzieć w świecie Kościół rzetelnego apostolstwa. Na czym ono polega? Polega na działaniu poprzez boleść człowieka.
Wypowiedziane przed ponad 100 laty słowa prowadzą nas w głąb rzeczywistości tego Kościoła, którego pasterzem był po wojnie Prymas Tysiąclecia. Nie wiem, jaki był Kościół w czasach Norwida, ale wiem dobrze, jaki był wtedy u nas. Często próbuje się rozumieć ten Kościół, sądząc wedle zewnętrznych przejawów: tłumy w kościołach, tłumy na pielgrzymkach, tłumy na spotkaniach z papieżem. Ale takie obserwacje pomijają to, co kryje się wewnątrz. Obserwowałem życie Kościoła poprzez kraty konfesjonału, poprzez rozdawanie Komunii Świętej, poprzez poszukiwania, jakie prowadził, by odpowiadać na pytania wątpiących i zrozpaczonych. Prawdziwą wartością tego Kościoła było i jest to, co wewnętrzne.
Kościół katolicki stanął po wojnie w Polsce przed zadaniem podwójnym zadaniem negatywnym, obrony wiary przed zewnętrznymi zagrożeniami, i zadaniem pozytywnym, utrzymania i pogłębienia życia religijnego w narodzie. Kościół działał, mając obok siebie przeciwnika i niosąc w swym łonie – w przestrzeni, którą ustanowił – wiernych, którym trzeba było przybliżyć Chrystusa. Z dwoma zadaniami wiązało się podwójne niebezpieczeństwo. Przeciwnik zmuszał do ciągłej obrony, obciążając wyobraźnię ludzi Kościoła zadaniami apologetycznymi. Wierni czekali na pokarm dla duszy, wciągając duszpasterzy w to jedno dzieło – pielęgnacji ich pięknych dusz. I tak można się było zagubić w walce, zaniedbując konkretne dusze, i można się było poświęcić konkretnym duszom, zaniedbując wymagania chwili. Religia zna takie skrajności. Może je wytrzymać przez czas dłuższy. Wtedy jednak narazi się na oskarżenia podobne do tych, które kiedyś wysunął Norwid.
Kościół w Polsce uniknął tych skrajności. A stało się to dzięki głębszemu zrozumieniu istoty apostolstwa.
Pojęcie apostolstwa pochodzi z czasów, gdy cały pozachrześcijański świat był określany przez chrześcijan słowem: pogaństwo. W słowie tym zawierał się nie tylko opis, który różnicował, ale również wskazanie zadania: trzeba tam iść, głosić Ewangelię, wzywać do nawrócenia, chrzcić. Od tamtych początków upłynęło wiele wieków. Ile razy jednak w Kościele nabierze nowej wartości pojęcie apostolstwa, tyle razy znaczyć to będzie, ze otaczający świat znów ujawnił jakieś pogańskie oblicze Znów trzeba tam iść – iść do konkretnych ludzi, by głosić Ewangelię, wzywać do nawrócenia, chrzcić.
Kościół w czasach kard. Wyszyńskiego staje się Kościołem niebywałego wysiłku duszpasterskiego. Tak ogromnej pracy jeszcze w jego polskiej historii nie było. Praca zaczyna się u podstaw, od dzieci, potem idzie wyżej i szerzej, do rodzin, do warsztatów pracy, do całego narodu. Niektórzy sądzą, że to przyrodzona Polakom skłonność do przekory napełnia polskie świątynie. Myślą tak, bo nie widzę codziennego apostolstwa Kościoła. Tymczasem to ten wysiłek właśnie przynosi owoce. Jakie owoce? Owocem jest przede wszystkim więź. Religio, znaczy więź. Gdziekolwiek postawił swe stopy apostoł, powstawała więź.
Ale więź to przecież coś bardzo intymnego. Rodzi się w duszy, dotyka serca. Jedynie naprawdę wielcy apostołowie potrafią ustanawiać prawdziwą więź. Zobaczmy, jak to wyglądało. Prymas jest więzieniu. Oto Wielkanoc 1955 r. Po porannych modlitwach idzie do ogrodu mijając tych, którzy Go strzegą Czytamy: „Ludzie, których pozbawiono radości religijnych, siedzą jak ptaki z podciętymi skrzydłami. Żal mi tych ludzi. Zaryzykowałem powiedzieć dziś zastępcy, który mnie odwiedził: Życzę Panu wiele pogody i radości. Odpowiedział szeptem: «Dziękuję». Na dole, schodząc na ogród, powiedziałem «starszemu panu»: «Daj Boże zdrowie». Usłyszałem odpowiedź: „Dziękuję». Zatrzymaliśmy się nieco przy stoliku dyżurnego. Zachęcaliśmy go, by bronił się przed smutkiem, bo nie wypada zwycięzcom, by mieli takie miny pogrzebowe” (Zapiski więzienne, s. 155).
Czy dziękując za życzenia, ludzie ci wiedzieli, że tak zaczyna się religia, czyli więź?
* * *
Norwid mówi o bólu irlandzkim, o polskim bólu. Czyżby było coś takiego, jak bol narodowy? Myślę, że w całym przesłaniu Prymasa Tysiąclecia szczególnej wagi nabiera pojęcie narodu. Łączy się ono z pojęciem dziejów dzieje są bowiem przede wszystkim dziejami narodów. Pojedynczy ludzie mają swe życiorysy. masy ludowe uczestniczą w rozmaitych wydarzeniach, natomiast narody – te mają dzieje. Mają je zaś w znacznym stopniu pod wpływem Kościoła, który sam posiadając dziejową naturę, poucza społeczeństwa, co znaczy posiadać tradycję przyjmować odpowiedzialność za dzień dzisiejszy wedle pamiętającej o przeszłości nadziei jutra. Naród kryje w swym. wnętrzu ogromne skarby. Aby mogły one owocować, potrzebna jest narodowi wolność. Wtedy może on działać ze siebie. mocą ukrytych skarbów, nie będąc jedynie narzędziem zewnętrznej przemocy. Stąd piękna modlitwa: „Daj odetchnąć, byśmy sobie zdołali przypomnieć, jak wygląda życie dzieci Bożych, ludzi wolnych. Uczyniłeś narody wolnymi, dałeś im pragnienie i potrzebę wolności, wszczepiłeś w duszę takie siły, które mogą się rozwinąć ku chwale Twojej tylko wśród wolności. Nie pozwól, by zniszczono w nas tyle darów człowieczeństwa, byśmy żyli jak bydlęta” (Zapiski więzienne, s. 241).
Znał dobrze wady swego narodu, a przecież nie lękał się jego wolności. Wierzył w naród. Ile przeszkód miał do pokonania, ile uprzedzeń! Jak daleko szła wtedy ślepota na rzeczywistość narodu! Jedni byli ślepi, bo ich oślepił lęk przed nacjonalizmem. Innych oślepiała teoria, że naród jest przeszkodą na drodze rewolucji społecznej. Jeszcze inni skrycie gardzili całą tą powierzchowną, uczuciową religijnością ludową. A przecież jest jakaś głęboka prawda w twierdzeniu, że nie można być wiernym narodowi, jeśli się narodowi nie wierzy.
Aby wierzyć narodowi, trzeba oprócz bólu widzieć w narodzie to, jak naród na ból odpowiada. Jedno i drugie jest istotne: ból i odpowiedź na ból. Kto widzi tylko ból, ten co najwyżej współczuje. Wierzy ten, kto widzi ból i odpowiedź. Odpowiedzią na ból był – heroizm. Myśl o heroizmie nigdy Go nie opuszczała, gdy przyszło Mu mówić o istocie własnego narodu.
* * *
Co znaczy działać poprzez boleść? To niełatwa sprawa. Na kogo trzeba tak działać? Norwid mówi przede wszystkim o działaniu na zewnątrz na Angli, na Rosję. Ale w samym pojęciu działania poprzez boleść kryje się również działanie do wewnątrz, skierowane na samych cierpiących. A ponieważ cierpiącymi byli i Kościół, i sam Prymas, oznacza to również działanie na siebie. Aby móc działać na zewnątrz, trzeba umieć działać do wewnątrz. Aby działać do wewnątrz, trzeba rozumieć sens cierpienia.
Można działać poprzez boleść nie pojmując chrześcijańskiego sensu cierpienia i wtedy działanie to jest przede wszystkim działaniem na zewnątrz. Przynosi ono zazwyczaj skutki przeciwne do zamierzonych. Działając poprzez ból, wskazuję na ból: oto tak cierpi sprawiedliwy! Wskazaniem tym wzbudzam powszechne współczucie. Potem wskazuję na przeciwnika: oto ten, czyje okrucieństwo zadało sprawiedliwemu ból! Wołaniem tym budzę odruch odwetu. Trzeba unieszkodliwić przeciwnika! Powtarzam ten gest kilka razy. Wzmacniam wołanie. Tym sposobem sieję złość, wzniecam wściekłość, wzmagam nienawiść. Tak przygotowuję do walki na śmierć i życie.
Aby móc działać poprzez ból nie wywołując odruchu zemsty, trzeba zacząć od zrozumienia sensu cierpienia. Cierpienie jest przede wszystkim tym, czym jest ono dla cierpiącego, a nie tym czym jest dla widza. Dla cierpiącego jest ono łaską próby. krzyża. Krzyż jest miejscem świadectwa. Dopiero dane na krzyżu świadectwo liczy się naprawdę. Dając swe świadectwo na krzyżu, człowiek staje się wypróbowanym świadkiem wiary. Ale to właśnie stawia zaporę okrucieństwu. Teraz widać: ten, kto zadał cierpienie, nie osiągnął zamierzonego celu – zamiast milczenia wywołał głos świadectwa.
Tak, działanie poprzez boleść to niełatwe działanie. Prymas mógł tak działać, ponieważ miał za sobą świadectwo – świadectwo wiernych i własne. Nie z bólem szedł przeciw wrogom, ale ze świadectwem w bólu zrodzonym. Prymas nie demonstrował boleści, nie prosił o współczucie, nie żebrał litości. Robił to jedno odkrywał świadectwa, zbierał je, do świadectw narody dołączał własne i dopiero wtedy działał. Ale to nie bol rzucał wtedy na szalę, lecz – świadectwo
Nic nie odsłania tak głęboko sensu tego działania jak ta więzienna modlitwa: „Nie wiem dlaczego, ale muszę to zapisać, choć tak bardzo się lękam. Ty mi nakazujesz, sam nie jestem zdolny. Nakazujesz mi chcieć i nakazujesz mi napisać, choć opieram się i jednemu, i drugiemu Twemu chceniu. A więc, prawdziwie jeśli Ci, Ojcze jest potrzebne coś więcej, niż dotychczas się dzieje ze mną, to czyń. Jeśli Ci jest potrzebne moje więzienie, piwnica dla mnie, udręki śledcze, procesy, widowiska z Twego sługi, oszczerstwa i pośmiewiska, wzgarda pospólstwa i wszystko czego tylko zapragniesz… Otom ja! – napisałem i spadł mi ciężar z serca” (Zapiski więzienne, ss. 156-157).
Apostolstwo to nie dyplomacja, kuglarstwo, kabalistyka. Dyplomacja to mowa, która służy temu, by ukryć myśli. Kuglarstwo to gra ludźmi, jakby byli kulami, w której pozorną ruchliwością skrywa się trwanie tego samego. Kabalistyka to próba przejrzenia podstępów fatum. Wszystko to razem wzięte ucieka od widoku cierpienia, jak od ognia. Stąd wyrok: taki Kościół zginie za niewielki już czas. Ale Kościół w Polsce nie zginął. To. co stało się widoczne od zewnątrz – jest tylko cząstką tłumy w kościołach tego, co kryło się i kryje w jego wnętrzu. Skąd w nim to życie? Dziś, po pięciu latach od śmierci Prymasa Tysiąclecia, widzę to mniej więcej tak.
Szło o ocalenie religii. Mówiło się rozmaicie: trzeba użyć siły zręcznej polityki. przemyślnej strategii, mądrego kompromisu, stosownej ideologii. Niektórym się zdawało, że religię ocala się za pomocą sił, które znajdują się poza religią. Zapomniano, że wszystkie te siły także wymagają ocalenia. Prymas inaczej: aby ocalić religię, trzeba uczynić ją tym bardziej religią. Religia to więź. I tak zawiązywała się więź: od apostolstwa ku duszom i sercom ludzkim, poprzez heroiczne dzieje narodu i niewzruszoną wiarę w naród, poprzez świadectwa w bólu rodzone ku Bogu Ojcu z tym niezwykłym pytaniem: „Jeśli Ci Ojcze jest potrzebne coś więcej…”. Religia, stając się religią, stawała się też ocaleniem ludzi.
Tu chyba leży sedno dziedzictwa, jakie pozostało wśród nas.
x. Józef Tischner
„Przegląd Katolicki” 1986, nr 22