MYŚL I WZRUSZENIE
[…] Można być wielkim Papieżem i nader przeciętnym poetą. Że w danym wypadku stało się inaczej, to wiemy. A cudzoziemcy także przyznają, że ta twórczość, jedyna w swoim rodzaju, nie mieści się w kontekście swojej epoki i daleko wykracza poza nią. Lecz myśmy się z nią zetknęli znacznie wcześniej.
Młody ksiądz, publikujący swoje utwory pod pseudonimem Andrzej Jawień, już w latach 50. okazał się zdumiewająco odporny na oddziaływanie wszelkiego rodzaju tradycji i mód literackich. Rozmiłowany w dźwięcznie falującej strofie romantycznej, kiedyś świetnie recytował te bliskie sobie teksty. Ale w swojej twórczości nie przejął tych klasycznych wzorów, nie poddał się tyranii rytmu i rymu, i zdecydowanie ten kanon formalny odrzucił. Za młodu mówiono o Nim: pisze tak, jakby przed nim nie było Skamandra ani Awangardy! Nic nie zawdzięcza Tuwimowi ani Wierzyńskiemu! Znać po tym Pisarzu, że go przedwojenne spory literackie naprawdę nic nie obchodzą. Kult techniki prawdopodobnie uznał już za przestarzały. Bo dość wcześnie poznał nadludzki trud morderczej, biologicznie wyniszczającej pracy niewolniczej. I to przede wszystkim ujawnił, co bałwochwalcom totalnej automatyzacji wydało się perspektywicznie już przezwyciężone i nieaktualne.
ZDUMIEWAJĄCA ODPORNOŚĆ ARTYSTY
Ciekawe, że miasto nigdy w całej pełni nie owładnęło Jego wyobraźnią. Nie ma tam nowożytnej obsesji wieżowców. Wizja betonowej cywilizacji jest temu Autorowi najzupełniej obca. On się tu spod jej ciśnienia i presji w każdym akcie twórczym stopniowo wyzwala. I właśnie ten proces stopniowego przezwyciężania współczesności kamiennej zdaje się czymś bardzo ważnym.
Recenzenci zachodni musieli zauważyć, że w strukturze tych wierszy nie znać już wyrw i spustoszeń, niegdyś zawinionych przez rewolucję wywołaną przez nadrealistów. Nie ma tu ani śladu gry wolnych skojarzeń. Ten Autor pisze tak, jakby nigdy nie przeżył problemu „nienasycenia formą” w obrębie własnego warsztatu.
Lecz skąd bierze się ta zdumiewająca odporność Artysty, maksymalnie uodpornionego na te niezliczone sugestie i propozycje – w Jego odczuciu przebrzmiałe i nieaktualne?
Nad tym zastanawiamy się nie tylko my, żyjący w kraju tysiąca zagłuszających się bezustannie poetów. Ludzie Zachodu zawsze byli uczuleni na proces rozwoju samowiedzy twórczej. I słusznie. Bo dla krytyka nie ma sprawy ciekawszej niż poszukiwanie znamion duchowej suwerenności pisarza! Bo jeśli on chce kimś być, to musi okazać się niewrażliwy na wszystko, co innych snobistycznie urzeka i wciąga, spychając ich na pozycje kulturalnie zgoła drugorzędne. Twierdzenie, że orientacja poetycka Karola Wojtyły genetycznie wywodzi się z kręgu oddziaływania średniowiecznego moralitetu — niewiele tu w rzeczy samej wyjaśnia. Tym bardziej, że moralitet ten, wcielony w kształt nowoczesnej prozy poetyckiej, nie ma nic wspólnego z kaznodziejskim moralizatorstwem i daleko poza nie wykracza.
POEZJA MYŚLI
Ten nowatorski zamysł polega na czymś innym. Nietrudno spostrzec, że zdruzgotano tu pewną konwencję, jeszcze do niedawna wszechwładną i despotyczną. Przy tej okazji wypada krótko przypomnieć, że już pod koniec XIX wieku tzw. refleksję w liryce dozowano raczej lękliwie i nader oszczędnie.
Symboliści pozostawili nam w spadku pogląd, że myśl naga, natrętna i abstrakcyjna niszczy delikatną tkankę wizualną wiersza, bo tkwi w nim jak obce ciało czy zakalec w cieście. W pewnych kręgach uznano, że sztuka nie znosi filozofii. A nawet największa idea nie jest w stanie przysporzyć literaturze wartości, których jej brak.
Skądinąd wiemy, że rezonerstwo to początek końca. A dydaktyka często nie najlepiej służyła literaturze katolickiej.
OBCUJĄC Z WIELKOŚCIĄ
Lecz tu zaszło coś, czego się nikt nie spodziewał. Nie po raz pierwszy wyszło na jaw, że istnieje coś takiego, jak poezja myśli. Czemuż więc nie miałby odtworzyć procesu jej narodzin wiersz będący w zamierzeniu tym — aktem poznawczym? Emocja towarzyszy refleksji. Jest z nią funkcjonalnie sprzężona. Więc w danym wypadku nie może być siłą niszczącą. Znamy wzruszenie wyzwalające się pod wpływem żarliwej dociekliwości intelektualnej.
W poezji Karola Wojtyły myśl nie żyje sama przez się. Lecz będąc szybszą od światła spokrewnią się wprost z przestrzenią, ponieważ ją bezpośrednio przenika. Motyw ten w twórczości Autora przybiera wciąż nowe postacie. W toku lektury bezustannie obcujemy z wielkością w zasadzie dla nas nie wymierną i obejmującą całokształt bytu wszechrzeczy. Ta forma jest nieskończenie pojemna. Myśl Pisarza rzeczywistość tę w sobie zawiera, lecz nie Ukazuje jej brzegów i granic. Ale sam fakt naturalnego spokrewnienia myśli z przenikniętą jej ruchem przestrzenią stanowi niewidzialną osnowę owego misterium współistnienia światów…
Tak więc w tej liryce to, co racjonalne i irracjonalne, przestaje być śmiertelnie zwaśnione i obce naturze wiersza, czerpiącego swój impet wewnętrzny z czegoś, co można by nazwać dramatem współczesnej teorii poznania.
Odczytując te niezwykłe strofy widzimy, na jakiej zasadzie myśl czyni człowieka kimś wszechobecnym w istnieniu. I to jest chyba najmocniej tu bijące źródło inspiracji filozoficznej. Pytanie, w jakim stopniu część może stać się wyrazem istnienia, nigdy przez nią do końca nie pojętej i nie wyczerpanej całości — to kapitalne pytanie narzuca nam się tu niejako samo przez się. Jest ono czymś najbardziej niepokojącym, także na gruncie sztuki współczesnej.
Autor te dwie dziedziny na nowo funkcjonalnie ze sobą spokrewnia. Bo w tym kontekście refleksja tak ściśle przenika żywe ciało wiersza, że poza nią dla tej specyficznej formy wypowiedzi nie może być miejsca. […]
PISZE O CHRYSTUSIE
Lecz nas absorbują tu jeszcze inne motywy, nie mniej ważne. Kiedy w jednym u tych wierszy czytamy, że „świat rośnie na zgliszczach człowieka”, to refleksja nasza dotyczy nie tylko olbrzymiego dorobku z dawien dawna spoczywających pod ziemią pokoleń. Znacznie trudniej pojąć, jaki to ma sens, że życie jest bezustanną przemianą materii żywej w martwą. To masowe ciążenie ku czemuś, co nas bezustannie ku sobie przyzywa, pochłania i unicestwia — umyka naszemu racjonalnemu wyjaśnieniu.
Autor zmaga się z tą tajemnicą. Pisze o Chrystusie, który przekroczył granice wszystkich nurtów przemijania i przeobraził to niszczące napięcie w potęgę duchową nas wyzwalającą. To przejście w naszym jeżyku nazywa się Pascha. Tak. Wiemy. Dzień każdy zapada się w wieczność. Czas nie ma brzegów i granic. A prąd krwi w ciele człowieka skrycie steruje ku śmierci…
Bóg jednak nadał nowe znaczenie temu, żeśmy przyszli na świat i miejsce życia odsłonił w każdym człowieku. W tym życiu dusza z pewnym trudem dopasowuje się do swej powłoki cielesnej. Pod sam koniec bywa niekiedy prawie pojednana z ciałem. Dość dziwnie czuje się w swoim więzieniu, które za chwilę opuści, niespokojna już o zmartwychwstanie, jeszcze nie pozbawiona doczesnego ciężaru istnienia.
MYŚL SZYBSZA OD ŚWIATŁA
Bojaźń w sytuacjach granicznych bywa początkiem mądrości. Człowiek odchodzący nigdy nie dorasta do tego mniemania o sobie, jakie z biegiem czasu utracił. Najtrudniej jest doścignąć tę wizję swej osobowości, jaka wyznacza jej wartość, zazwyczaj dla nas nieuchwytną i nieosiągalną. W tym stadium miłość staje się równoznaczna z pragnieniem rychłego odejścia ku Temu, w Kim istnienie znajduje swą pełnię, nie dającą się urzeczywistnić w porządku doczesnym. Wiersz opatrzony tytułem Rozważanie o śmierci bardzo się recenzentom niemieckim spodobał. Ukrytym nerwem tego utworu jest Czas, powszechny i wiekuisty, rozszczepiony w miliardach istnień i skrycie przenikający nas wszystkich pospołu. W samej jego osnowie obcujemy z czymś, co nas bezustannie stwarza i niweczy. Bieg życia, odmierzany ruchem wskazówek zegara, to żywioł w gruncie rzeczy zdradliwy i obosieczny, każdemu ukazujący coraz to inne oblicze. Nikt nie wyczerpie nieprzebranego zasobu jego trwania. Myśl tego Pisarza szybsza jest od światła. Sama z natury nieograniczona, wciąż na nowo usiłuje zmierzyć się. z nieskończonością czasu i przestrzeni. Dotrzeć tam, gdzie nikt jeszcze nie był, to największa pokusa Artysty. Ten nader swoiście pojęty maksymalizm zdaje się być obcy ambicjom i aktualnym dążeniom naszej sceptycznej i gorzkiej liryki współczesnej. Jest ona w olbrzymiej swej masie chaotycznie w sobie pogrążona; uwikłana w nierozwiązalne zagadki formalne, niewiele umie nam już dziś przekazać, gdyż ten język, jakim się posługuje, dawno przestał być naszym własnym i przeobraził się w szyfr hermetyczny. Któż by tu śmiał wejść, jak On, „w orbitę myśli niepowtarzalnych atomów”? To się na ogół nie zdarza i my trwożliwie przed tym umykamy.
Autora szczególnie przeraża wizja człowieka przejętego świadomością pustki własnego istnienia… Obsesja nicości zżera duszę wielu, więc nie może nam być obojętna. Bo wchodzi ona w zakres definicji ducha XX wieku. Cudzoziemcy z największą uwagą czytają również strofy odnoszące się bezpośrednio do Polski.
HOŁD MOWIE POLSKIEJ
Mówiąc „Ojczyzna”, Poeta wyraża siebie i zakorzenia się w tym, co określa jego byt narodowy. Ta liryka odtwarza rytm życia wielu pokoleń. Twórczość jest funkcją historii. Świadomość ta rozprzestrzenia się w czasie. A Słowo, przechodzące z ust do ust, wyjawia nam to, co ukryte. Język był niegdyś sposobem zaklinania i przeobrażania rzeczy. W mowie żywej odciska się kształt i forma Ziemi. Wiersz to nieustający akt wtajemniczenia w istotę krajobrazu. Wszystko, co zostało trafnie tu przez nas nazwane, w każdej chwili wtargnąć może w głąb krwiobiegu kultury dawnej i współczesnej. W tym ujęciu literatura przestaje być li tylko zbiorem ksiąg bibliotecznych. Poeta dostrzega w niej raczej magazyn energii duchowej Polaków i moc tę pomnaża w nich samych. Albowiem w Słowie, jakie było na początku, zawiera się ruch i przyczyna istnienia wszechrzeczy. Ono zdaje się być tym, co objawia nam — nas!
Hołd, jaki składa Autor mowie polskiej, rozbrzmiewa dziś w wielu językach. Albowiem w oczach Jego ziemia ta staje się łożyskiem tysiąca bezustannie przenikających ją świateł.
Alfred Łaszowski
„Kierunki” 1980, nr 1253
[śródtytuły mt514.pl]
ALFRED ŁASZOWSKI był wybitnym publicystą, krytykiem literackim i prozaikiem. Urodził się 7 sierpnia 1914 r. w Tarnowie. Gimnazjum ukończył w Cieszynie, gdzie nauczycielem języka polskiego był awangardowy poeta Julian Przyboś, który wywarł duży wpływ na młodego ucznia (pisał później przewrotnie: „Jeżeli jestem dziś nacjonalistą, zawdzięczam to szkole Przybosia i Śpiewom o Rzeczypospolitej [Jalu Kurka]”). Łaszowski podjął studia filozoficzne na Uniwersytecie Warszawskim, był wychowankiem prof. Władysława Tatarkiewicza, w którego seminariach uczestniczył razem m.in. z Bolesławem Micińskim.
Już w okresie gimnazjalnym rozpoczął działalność publicystyczną i pisarską. Debiutował w 1932 r. na łamach awangardowej „Linii” Jalu Kurka. Początkowo związany z gazetami lewicowymi, takimi jak „Robotnik” czy „Lewy tor”, od II połowy lat 30. pozostawał – głównie za sprawą zaprzyjaźnionego Włodzimierza Pietrzaka – zwolennikiem prawicy narodowej, publikując m.in. w „ABC” oraz „Merkuryuszu Polskim Ordynaryjnym” przekonany, że „naszą rzeczą będzie stworzyć trzecie imperium w Europie”.
Jako prozaik zadebiutował w 1937 r. na łamach tygodnika „Prosto z mostu” nowelą Zaręczyny, wkrótce także w konkursie literackim „Pionu” otrzymał nagrodę za opowiadanie Martwy punkt. Za swojego mistrza uznawał Karola Irzykowskiego, pozostawał także w bliskich relacjach z Zofią Nałkowską, Wojciechem Bąkiem, Michałem Choromańskim, Bolesławem Leśmianem, Tadeuszem Peiperem i innymi pisarzami. Dużo podróżował, w zagranicznych wojażach jako korespondent prasy poznał m.in. Cornelia Zeleę Codreanu i Julesa Romainsa – obie te postacie wywarły na niego duży wpływ.
Walczył jako ochotnik w wojnie obronnej Polski w 1939 r., pod okupacją brał udział w konspiracyjnym życiu kulturalnym, w swoim mieszkaniu organizował wieczory literackie i debaty. Napisał wówczas kilka powieści, z których jedynie Psy gończe ukazały się drukiem (zresztą dopiero 15 lat po wojnie). Po 1945 r. rozpoczął współpracę ze Stowarzyszeniem PAX, a swoje artykuły drukował m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Tygodniku Warszawskim”, „Dziś i jutro” oraz „Kierunkach”. Główne publikacje publicystyczne zostały zebrane w tomach Oko w oko z młodością (1963) oraz Literatura i styl życia (1985). W 1964 r. Alfred Łaszowski otrzymał prestiżową Nagrodę im. Włodzimierza Pietrzaka za twórczość powieściopisarską, w tych latach ukazały się jego najważniejsze powieści W przeddzień wyznania (1956), Noc mediolańska (1958), wspomniane już Psy gończe (1960) i Proboszcz z Saint Galo (1961); później także Sprzedaż zdarzeń (1970).
Zmarł 10 kwietnia 1997 r. i został pochowany w Pilicy na starym cmentarzu na Górze św. Piotra. Pośmiertnie ukazała się jeszcze na łamach „Myśli Polskiej” jego nowela Urok astrologii, przygotowana na podstawie pozostałego po pisarzu maszynopisu. Andrzej Biernacki na łamach „Twórczości” określił go jako „klerka przeoczanego”, a prof. Maria Szyszkowska w artykule wspomnieniowym pisała: „Brak należytego rozgłosu tego myśliciela i pisarza – na miarę wartości wyrażanych poglądów – można wyjaśnić nieprzystawaniem do czasów, w których przyszło mu żyć… Alfred Łaszowski jest wzorem człowieka poszukującego prawdy i odległego od przejawów konformizmu i oportunizmu, które obecnie dominują w naszym życiu”.
Materiał został opracowany m.in. z wykorzystaniem książki Macieja Urbanowskiego «Nacjonalistyczna krytyka literacka. Próba rekonstrukcji i opisu nurtu II Rzeczypospolitej» (Kraków 1997) oraz przedmowy Stefana Jończyka do książki Alfreda Łaszowskiego «Literatura i styl życia. Szkice, wspomnienia, rozmowy» (Warszawa 1985).