W grudniu 1966 roku udałem się do Włoch na zaproszenie dziennikarza Gianniego Bertonego, kuzyna późniejszego sekretarza stanu, kardynała Tarcisio Bertonego, którego, młodego salezjanina, także wtedy poznałem. Ich rodziny mieszkały w małej miejscowości Romano Canavese koło Ivrea w Piemoncie. Przez Gianniego poznałem wspaniałego księdza Francesca Ricci, współpracownika księdza Luigiego Giussaniego, twórcy ruchu Comunione e Liberazione.
Z Romano Canavese udałem się na kilkanaście dni do Rzymu. Zadzwoniłem do Kazimierza Wierzyńskiego. Nie mając pewności, czy wielki poeta znajdzie trochę czasu, żeby mnie przyjąć, chciałem mu się tylko pokłonić przez telefon. W odpowiedzi na mój telefoniczny ukłon usłyszałem: „Czy mógłby pan mnie odwiedzić? Może zjemy razem kolację u mnie w domu?”. W bardzo miłym mieszkaniu przy Piazza Cairoli, w samym centrum Rzymu, znalazłem się zaraz na drugi dzień. Był tylko on i jego żona, pani Halina. To spotkanie musiało im sprawić radość, bo w ciągu mojego tygodniowego pobytu w Rzymie zaprosili mnie kilka razy do siebie na kolację i wieczorne rodaków rozmowy.
NIE TRACIĆ NADZIEI
Po pierwszym kieliszku żubrówki pan Kazimierz wracał do Polski. Musiałem mu opowiadać o Tatrach, o Pieninach i o kościółku na Obidowej. Chłonął wieści o ludziach, których znał i których ja znałem. Wielu z nich go odwiedzało. Któregoś wieczoru, kiedy opowiadania o profesorze Pigoniu przeplatały się z opowiadaniami o mądrości górali, zauważyłem w jego oczach łzy. Zamilkłem, żeby uszanować nostalgię i cierpienie, których dotknąłem. Po chwili przeszliśmy do polskiej sytuacji politycznej, którą najlepiej zgłębiały dowcipy. Miałem ich wiele w zanadrzu.
Wierzyński czytał z uwagą felietony Stefana Kisielewskiego w „Tygodniku Powszechnym”. Ostatni, jaki dotarł wówczas do niego, był bardzo smutny. Kisiel mówił w nim o daremności swojej pracy. Wierzyński miał całkowicie odmienne zdanie o pożytku i o konieczności tego, co robił Kisielewski. „Napiszę mu kartkę, żeby mu powiedzieć, iż tyle dobrego zrobił dla nas. On nie może tracić nadziei. Czy pan podpisze się ze mną?”. Podpisałem, ale nie wiem, czy nasza kartka dotarła do adresata. Kiedy kilka lat później spotkałem pana Stefana w Paryżu, nic nie pamiętał.
Między mną a panem Kazimierzem zrodziła się przyjaźń, która potem, w Waszyngtonie, przeszła na jego syna Grzegorza oraz mojego – Jakuba. Grzegorz był u nas w Krakowie podczas pierwszej pielgrzymki Jana Pawła u w 1979 roku (obsługiwał ją dla któregoś z wielkich tygodników amerykańskich, chyba dla „Timesa”).
Z ramienia Kongresu amerykańskiego przez kilka lat pełnił funkcję dyrektora wszystkich sekcji Radia Wolna Europa, w tym także sekcji polskiej, kierowanej przez Jana Nowaka-Jeziorańskiego, z którym nie za bardzo się zgadzał.
ROZMOWY O POEZJI
Nasze rozmowy o poezji, także o jego poezji, nie miały w sobie nic z filologicznych analiz w ówczesnym tych słów znaczeniu. On czytał mi wiersze, nad którymi wtedy pracował, ale nie oczekiwał ode mnie ich oceny. Czekał raczej na wspólne patrzenie w tę stronę, w którą one nas kierowały. Tam zaś znajdują się rzeczy większe od słów. Milczenie nie krępowało nas, ponieważ nie było puste.
Dwa razy spacerowaliśmy we troje (towarzyszyła nam pani Halina) po starym Rzymie. Przeżyliśmy piękne chwile na Kapitolu, gdzie podziwiałem profil twarzy Kazimierza Wierzyńskiego stojącego pod pomnikiem Marka Aureliusza na koniu. Z profilem twarzy harmonizowała cała postać poety w płaszczu, a kapelusz na głowie był kropką nad i.
Nie obyło się też bez momentów komicznych w czasie tych spotkań. Któregoś wieczoru przyszedłem trochę wcześniej niż zwykle. Pan Wierzyński siedział przy herbacie z dwoma Polakami. Jeden był poetą, drugi pisarzem. Poeta opowiadał o tym, że w Polsce nie ma za co kupić butów. Skończywszy swoją opowieść, pożegnał się i wyszedł. Wtedy pisarz, z widoczną obecnością alkoholu w głowie, wręczył Wierzyńskiemu ostatnią swoją książkę i ukląkł przed nim w bełkocie słów, które brzmiały jakoś tak: „Mistrzu, przeczytaj i powiedz mi, czy ja jestem dobrym pisarzem!”. Zniesmaczony Wierzyński powtarzał: „Ależ oczywiście, oczywiście”. Wyrwał się z tej szamotaniny słów, chwytając mnie za rękę i prowadząc do drugiego pokoju. „Proszę, niech pan odprowadzi go do domu, a potem wróci, bo nie mogę wytrzymać”. I tak się stało. Mieszkanie, w którym ów pisarz się zatrzymał, znajdowało się, o ile dobrze pamiętam, w pobliżu Domus Aurea. Przejście obok pomników cesarzy przy Forum Romanum nie obyło się bez przygód, ale dzięki Bogu obyło się bez policji.
SMUTNI PANOWIE
Utrzymywaliśmy kontakt kartkowy, pamiętając, że in multiloquio non deestpeccatum, na który czyhali „smutni panowie”. Otrzymałem od niego piękny, krótki list z życzeniami z okazji mojego ślubu w październiku 1968 roku. Niedługo potem Kazimierz Wierzyński zmarł w Londynie. Jeszcze przed moim ślubem dał mi znać przez wspólnego przyjaciela, że władze Polski Ludowej, a oficjalnie Związek Pisarzy Polskich, chcą go zaprosić do Polski. Nie chciał jednak przyjechać na ich zaproszenie: „Przyjechałbym, ale tylko na prywatne zaproszenie od pana”. Miał nadzieję, że prywatne zaproszenie uchroni go przed politycznym wykorzystaniem jego przyjazdu do Polski. Pani profesor Dłuska, przyjaciółka państwa Wierzyńskich, którą prosiłem o radę, nie dała mi jednoznacznej odpowiedzi. Pani Malewska natomiast odpowiedziała mi krótko i zdecydowanie: „Pan go zaprosi, pomińmy, że będzie pan miał potem problemy ze «smutnymi panami», władza natomiast i tak wykorzysta jego pobyt. Chyba nie chce pan być wykorzystywanym przez «nich» w szukaniu listków figowych. Niech pan wytłumaczy Wierzyńskiemu, że dla niego i dla nas będzie lepiej, jeżeli nie przyjedzie”. Posłuchałem tej rady, czym sprawiłem zawód pani Dłuskiej. Tak mi się przynajmniej wydawało. Przy najbliższej okazji wyjaśniłem moją decyzję panu Wierzyńskiemu. Nie przyjechał.
WIERZYŃSKI ŻYJE
W kilka lat po jego śmierci przyjechała do Polski jego żona, pani Halina. Nie mogło się obyć bez odwiedzin Krakowa. Z żoną zabraliśmy ją oraz panią Dłuską na jeden dzień do mojego rodzinnego domu w Zembrzycach. Pojechaliśmy także na Krowiarki koło Zawoi pod Babią Górą, skąd mogła oglądać Orawę i Tatry, do których Kazimierz tak tęsknił. Wieczorem zaś przy ognisku, które rozpaliliśmy nad Skawą i w którym piekliśmy ziemniaki, wsłuchując się w zadumie to w trzaskający ogień, to w szum rzeki, oddawała się wzruszającym ją wspomnieniom. Mówiła raczej do siebie niż do nas: „Szkoda, że nie ma tu Kazimierza. On by się tak cieszył tym, co ja teraz widzę. Radością byłyby dla niego wasze dzieci, zwłaszcza mała Monika”.
Kazimierz Wierzyński żyje z nami rodzinnie. Wspólnie go wspominamy. A mnie, kiedy wpatruję się w dedykacje na książkach otrzymanych od niego, dolatują jego słowa z drugiego pokoju w mieszkaniu na Piazza Cairoli w Rzymie skierowane do pani Haliny: „On mnie tak bardzo wzrusza. Zna tych, których ja znam, wie także to, co ja wiem, ale wie to inaczej”.
Muszę wyznać, że większość ludzi, z którymi spotkanie było i nadal jest dla mnie łaską, znajduje się już po tamtej stronie rzeki życia. Mimo to ciągle mam wrażenie, że oni nie odeszli ode mnie. Są obecni. Ilekroć myślę o którymś z nich, widzę i rozumiem lepiej siebie oraz otaczający mnie świat. Oni idą przede mną z pochodnią w ręku.
Stanisław Grygiel
Fragment wywiadu-rzeki ze Stanisławem Grygielem «Żyć znaczy filozofować», przeprowadzonego przez Marię Zboralską, wydanego przez Mt 5,14 | Muzeum Jana Pawła II i Prymasa Wyszyńskiego. Śródtytuły pochodzą od redakcji. Książka jest dostępna w Sklepie Mt 5,14.
KAZIMIERZ WIERZYŃSKI to wyjątkowa postać w dziejach literatury polskiej. Urodził się 27 sierpnia 1894 r. w Drohobyczu na Podkarpaciu i do końca życia wspominał piękno tamtych stron. Tam w 1913 r. debiutował wierszem „Hej, kiedyż, kiedyż”, który ukazał się w piśmie „1863” poświęconym Powstaniu Styczniowemu. W młodości zaangażował się w konspirację niepodległościową w szeregach Polskich Drużyn Strzeleckich, a następnie w Legionie Wschodnim. Gdy nie dotarł do Oddziału Strzeleckiego komendanta Józefa Piłsudskiego został wcielony do armii austro-węgierskiej i walczył w jej szeregach. Okupił to długą niewolą rosyjską. Pod koniec I wojny światowej działał w konspiracji piłsudczykowskiej – Polskiej Organizacji Wojskowej. Gdy tuż po odzyskaniu niepodległości nadeszła nawała bolszewicka, wstąpił w szeregi Wojska Polskiego, był oficerem w biurze prasowym i korespondentem wojennym. Właściwym debiutem poetyckim Wierzyńskiego był tom wierszy „Wiosna i wino”, który ukazał się w 1919 r. i został uznany za jeden z najradośniejszych zbiorów poezji w polskich dziejach. Został współtwórcą najsłynniejszej polskiej grupy literackiej Skamander. Bardzo znacząca była jego pasja sportowa. Redagował pismo „Przegląd Sportowy”, a w 1928 r. za tom „Laur olimpijski” otrzymał złoty medal na konkursie literackim IX Letnich Igrzysk Olimpijskich w Amsterdamie. Niesamowity jest jego opis wyczynów hiszpańskiego bramkarza Zamory i reakcji kibiców w wierszu „Match footballowy”. W późniejszych latach odnosił się do losów ojczyzny – w tomie „Wolność tragiczna” z 1936 r. oddał hołd marszałkowi Piłsudskiemu, ale wyrażał niepokój o przyszłość niedawno odzyskanej, a już ponownie zagrożonej niepodległości Polski. W czasie II wojny światowej Niemcy zamordowali większość jego rodziny. Losy Rzeczypospolitej stawały się coraz bardziej tragiczne, także pod nowymi rządami sowieckimi. Taką też wymowę miały jego poezje, np. „1-go września 1944”, „Na rozwiązanie Armii Krajowej”, „Na proces moskiewski”, „Krzyknęli wolność” czy „Nekrolog”. Po wojnie pozostał na uchodźstwie, wiele lat mieszkał niedaleko Nowego Jorku. Organizował życie kulturalne emigrantów, odwiedzał polskich żołnierzy, a za pośrednictwem Radia Wolna Europa docierał ze swymi wierszami i felietonami do rodaków w kraju. W 1968 r. w tomie „Czarny polonez” zawarł najcięższe oskarżenie systemu komunistycznego i upomniał się o prawdę o zbrodni katyńskiej. Ale w wierszu „Nocna Ojczyzna” dawał wyraz pewności, że Polska przetrwa komunistyczną okupację: „Wierność sumienia,/ Sens ponad klęską,/ Tego nie wezmą,/ To było nasze,/ Jest i zostanie”. Kazimierz Wierzyński tworzył również prozę – ogłosił m.in. opowiadania, wybór recenzji i felietonów teatralnych, zbiór esejów, a także „Życie Chopina”, „Moja prywatna Ameryka” i „Pamiętnik poety”. Gdy Wierzyński zmarł 13 lutego 1969 r. w Londynie, środowiska niezłomnych, londyńskie „Wiadomości” pisały: „Z najgłębszym smutkiem w sercach żegnamy poetę wolności, twórcę niezrównanego, świadomego swojej sztuki i swojego posłannictwa, wiernego przyjaciela, towarzysza prac i walk, najlepszego z nas, który pozostawił w niezapomnianych wierszach świadectwo naszych przeżyć i wzruszeń”. Zbigniew Herbert określił go tak: „poeta jak sejsmograf zapisujący dolę narodu”, a Jacek Kaczmarski poświęcił mu jeden ze swoich tekstów, w którym pisał: „Miło znów Pana ujrzeć Panie Kazimierzu!/ Gdzie uroczyście trwa najświętsza z gal,/ W ostatnim skoku w nieskończoną dal...”. W wierszu „Wyrok pośmiertny” poświęconym Józefowi Piłsudskiemu Wierzyński pisał: „Konie moje, zarżyjcie!/ Wysoki i mściwy,/ Skazuję was na wielkość./ Bez niej zewsząd zguba”. Ten testament Marszałka, tak jak go sformułował poeta, jest nadal niezwykle aktualny. Sejm Rzeczypospolitej Polskiej w 130. rocznicę urodzin Kazimierza Wierzyńskiego – wielkiego artysty słowa, niezłomnego w podtrzymywaniu ducha polskiej niezawisłości – ustanawia rok 2024 Rokiem Kazimierza Wierzyńskiego.
Uchwała Sejmu RP z 28 lipca 2023 r. ws. ustanowienia 2024 Rokiem Kazimierza Wierzyńskiego